Znajdź na blogu...

poniedziałek, 23 listopada 2015

CZERWONY KOKTAJL Z BURAKA I GRANATU

Dzisiaj super koktajl, o kolorze tak pięknym, że aż szkoda pić ;)

- 1 granat, razem z białymi skórkami,

- 1 surowy burak,

- 2 słodkie jabłka, żeby złagodzić gorycz skórek granatu,

- 1 czerwony grejpfrut, żeby podkręcić smak (ale już bez białych skórek),

- sok z połówki cytryny, żeby koktajl nie tracił koloru i żelazo z buraka lepiej się wchłaniało (wit.C),

- woda do pożądanej konsystencji,

- Vitamix 1-3-10 turbo i dobra minuta blendowania, żeby pesteczki granatu dobrze się zmieliły, ale warto :)

Moje dzieci niestety wyczują buraka na kilometr i nie chciały tego pić, ja wciągnęłam ten litr sama na 2 razy i muszę powiedzieć, że smak super! ale - jeśli ktoś ma słabsze ciśnienie krwi, niech nie pije tak dużo na raz, bo burak obniża je jeszcze bardziej.

U mnie wchodzi do "karty" jako sposób podania sobie granatu bez większego babrania się, a przy okazji buraka, bo mnie akurat ten smak nie przeszkadza. Grejpfrut i cytryna dają fajną kwaskowość, a jabłko słodycz, więc cała kompozycja jest naprawdę pyszna!

Jeśli nie macie wstrętu do buraka, różowo POLECAM! :))

Inny koktajl z buraków znajdziecie tutaj, więcej buraków, jabłko, pietruszka, też dobry.

piątek, 20 listopada 2015

Weganin na diecie dr Dąbrowskiej. KAPUSTA CZERWONA

2 dni temu pokazywałam Wam białą kapustę z patelni, przyrządzoną bez tłuszczu ale mimo to bardzo, bardzo smaczną.

Dziś kapusta czerwona, przygotowana w podobny sposób ale z innymi przyprawami.

Żeby nie rozpisywać się za bardzo - rzućcie okiem na poprzedni wpis, i kiedy wiadomo już, jak to jest zrobione, podmieniamy kapustę białą na czerwoną, a dalej leci tak:


- na suchą patelnię 2 cebulki w kostkę i 2 ząbki czosnku w plasterki,
- płaska łyżeczka pieprzu,
- teraz szatkowanie kapusty i rzucanie na patelnię, mieszanie,
- 6 goździków,
- łyżeczka gałki muszkatołowej,
- kawałek świeżego imbiru startego na tarce, 
- sól morska,
- trochę wody,
- sok z połówki cytryny,
- na koniec zielona cebulka, którą sypiemy już na talerzu.


Efekt - bardzo fajne danie kapuściane, a zimne resztki smakują "jak kapusta, która leżała w sosie z rolad" - no,no,no ;) 

Dieta nie musi być nudna, a kapusta tylko gotowana, wszystko jest w głowie, pamiętajcie :)

środa, 18 listopada 2015

Weganin na diecie dr Dąbrowskiej. KAPUSTA BIAŁA

Heloł :)

Mój M. drugi raz robi dietę dr Dąbrowskiej.
Dopiero zaczął, dziś 3 dzień, wpisy na ten temat wrzucam na facebookowy profil bloga.

Dzisiejszy obiad wyszedł tak fajnie, że od czasu do czasu na pewno go powtórzę.

KAPUSTA BIAŁA. 

Generalnie nie jestem jej fanką, ani surówki, ani gotowanej, a już na pewno nie takiej zupełnie bez tłuszczu, jak to jest wymagane przy diecie dr Dąbrowskiej. Niewielki nawet dodatek dobrego oleju dodaje kapuście uroku zdecydowanie ;)

No ale nic, M. zapragnął kapusty, a ja miałam szczerą chęć zrobić ją tak, żeby była przy okazji dla wszystkich. I zrobiła się - nie surowa, nie gotowana, nie smażona, nie duszona, zupełnie bez tłuszczu ale jak najbardziej gorąca, miękka, dobrze przyprawiona, i... smakująca jak gołąbki. 

Będzie więc przepis, bo warto takiej spróbować:

- 2 cebulki kroimy w drobną kostkę i rzucamy na SUCHĄ patelnię, bez tłuszczu,
- dokładamy do nich 2 ząbki czosnku pokrojone w plasterki, mieszamy,
- całość posypujemy płaską łyżeczką pieprzu, mieszamy,

- połówkę białej kapusty szatkujemy i na bieżąco dorzucamy do kapusty, mieszając za każdym razem z dołu do góry,

- CAŁY CZAS NIE DOLEWAMY ŻADNEJ WODY, ani tłuszczu, bo dieta,

- kiedy cała kapusta (czyli ta połówka) jest już na patelni, solimy sobie ile lubimy, powiedzmy 1 płaską łyżeczką soli morskiej, mieszamy i zostawiamy na małym ogniu,

- robimy inne rzeczy, w międzyczasie mieszamy w kapuście, która coraz bardziej mięknie i zmienia kolor na coraz ciemniejszy, aż wygląda prawie jak bigos,

- dolewamy trochę wody i przykrywamy patelnię, żeby zrobiło się trochę sosu,
- na koniec skrapiamy kapustę sokiem z połówki cytryny.

Wszystko trwało niecałą godzinę (od obrania cebuli do wyłączenia ognia pod patelnią), w międzyczasie robiłam inne rzeczy i wyjątkowo nie spieszyło mi się aż tak bardzo, jak zazwyczaj, tak że w zasadzie kapusta była do jedzenia już dużo wcześniej ale warto było zostawić ją na dłuższą chwilę, żeby wyszła właśnie taka.

Dodatkiem do kapusty była marchewka, starta na tarce i zmiękczona trochę w garnuszku, bez tłuszczu, wody, niczego, sama ze sobą, no i surowizna - trochę kapusty pekińskiej, czerwone papryki, ogórki kiszone. Dobre.

Reszta rodziny, nie będąca na diecie, zjadła dodatkowo ziemniaki z marchewką pogniecione z olejem kokosowym, więc były i węglowodany, i białko, i tłuszcz, i dobra kapusta.

Dla wszystkich, którzy z dietą dr Dąbrowskiej spotykają się pierwszy raz, przypominam starsze wpisy na ten temat: http://wszystkojestwglowie.blogspot.com/2015/09/dieta-dr-dabrowskiej-cz4-podsumowanie.html - to ostatni post, w którym zostały zebrane linki do 3 wcześniejszych o tej diecie. Pozdrawiam wszystkich serdecznie :)




niedziela, 15 listopada 2015

QUINOA Z WARZYWAMI W SOKU POMIDOROWYM. Właściwości odżywcze.

QUINOA.

Jak to się stało, że nie ma jeszcze żadnego wpisu z nią na moim blogu?

Ale najpierw - co to w ogóle jest, ta quinoa, no i jak do cholery wymawia się to słowo?? ;)


Widziałam kiedyś fajną grafikę z tekstem idącym mniej więcej tak:
"Nie jem niczego, czego nazwy nie potrafię wypowiedzieć. Chyba, że jest to quinoa" :))
Rozśmieszyła mnie bardzo, bo jest taka... prawdziwa.
Przecież kiedyś też nie wiedziałam, co to jest i jak się je, no i jak się wymawia to całe QUINOA ;)

"KINŁA" - tak się wymawia. Ale możecie też powiedzieć po polsku: komosa ryżowa i... już możecie jeść ;)

Quinoa pochodzi z Ameryki Południowej, ziemi starożytnych Inków, dla których komosa, nazywana przez nich "matką wszystkich ziaren", była podstawą wyżywienia.

Nie bez powodu - quinoa to naprawdę wyjątkowa roślina, jej owoce (nazywane właśnie ziarnem) są tak bogate w wartości odżywcze, że ciężko znaleźć pożywienie o podobnych właściwościach.

Komosa jest przede wszystkim doskonałym źródłem BIAŁKA (14 g / 100 g ziaren) i jest to białko łatwo przyswajalne oraz PEŁNOWARTOŚCIOWE czyli zawierające WSZYSTKIE AMINOKWASY, również egzogenne (czyli te, które występują w mięsie i których nasz organizm podobno nie jest w stanie sam wytworzyć, i o co m.in. toczy się walka między zwolennikami diet wege i mięsnych).

Jednym z białek egzogennych jest LIZYNA, która odpowiada za odbudowę komórek i przyspiesza regenerację organizmu, np. po wysiłku, i właśnie w szczególnie duże ilości lizyny obfituje quinoa.

W przeciwieństwie do mięsa komosa zawiera również NIENASYCONE KWASY TŁUSZCZOWE OMEGA-3. Jest bogata w POTAS, FOSFOR, WAPŃ (o wiele lepiej przyswajalny, niż ten pochodzący z nabiału), ŻELAZO, MAGNEZ i zawiera WIT. B6, która ułatwia przyswajanie magnezu.

Quinoa jest dobrym źródłem węglowodanów (dobra proporcja), a przy tym ma NISKI INDEKS GLIKEMICZNY (53 IG), jest więc bezpiecznym pożywieniem dla diabetyków oraz świetnym wyborem dla osób na diecie odchudzającej.

Osoby walczące z nadwagą powinny zaprzyjaźnić się z komosą tym bardziej, że zawiera również SPORO BŁONNIKA, częściowo rozpuszczalnego i tworzącego w żołądku żel, który spowalnia trawienie i na dłużej pozostawia uczucie sytości po posiłku.

Quinoa NIE ZAWIERA GLUTENU, więc osoby z nietolerancją tego białka mogą jeść spokojnie.
Zawiera za to odmładzające ANTYOKSYDANTY oraz przeciwzapalne i antydepresyjne FLAWONOIDY, dlatego naprawdę każdy znajdzie coś dla siebie w tym z wyglądu niepozornym ziarenku.


Ok, wiedzą na temat kinły już się podzieliłam, teraz przepis na obiad :)

Jakiś czas temu gotowałam komosę częściej, zazwyczaj z pieczarkami z patelni i świeżym szpinakiem, które to połączenie smakuje mi bardzo. Niestety, moim dzieciom już nie tak bardzo, więc komosa została wypchnięta przez ziemniaki (nawiasem mówiąc, który jest w nawiasie, prawie kompletne źródło białek, w tym egzogennych, w tym lizyny).

Czasem ugotowałam komosę czarną lub czerwoną do jakiejś sałatki ale ogólnie używałam jej znacznie mniej, niż bym chciała, ze względu na niestety słaby popyt na nią w domu...

Dziś postanowiłam zrobić kolejne podejście, bo jednak samymi kartoflami nie żyje człowiek, a idzie zima i trochę trudniej fajnie się odżywiać nie mając tych wszystkich świeżych owoców i warzyw, jakie są dostępne w lecie. Ugotowałam więc komosę i nie wymieszałam jej z niczym, no i to był strzał w 10 :)

Czemu dorośli ludzie nie są już tak mądrzy, jak dzieci? Po co my ciągle na siłę coś poprawiamy?
Okazało się, że one po prostu nie lubią tej komosy pobabranej pieczarkami, a kiedy dostały na talerzu samą, a obok warzywa, zjadły chętnie całą porcję. Cóż, ja też ciągle się uczę...

Wracając do przepisu - oczywiście nie sama komosa była obiadem, tylko jak w tytule, z warzywami w soku pomidorowym, a konkretnie robimy to tak:

- 2 duże marchewki ścieramy na dużych oczkach tarki i rzucamy na rozgrzaną suchą patelnię, posypujemy łyżeczką papryki słodkiej w proszku, mieszamy i zostawiamy na małym ogniu,
- pół dużego selera ścieramy na tarce, dorzucamy do marchewki, posypujemy łyżeczką pieprzu,
- 2 małe cebulki kroimy w kostkę, dokładamy do warzyw,
- 2-3 ząbki czosnku kroimy w plasterki lub wyciskamy do warzyw,
- następne przyprawy: pół łyżeczki soli morskiej, łyżeczka ziół prowansalskich,
- teraz tłuszcz czyli łyżka oleju kokosowego,
- dokładamy jeszcze płaską łyżeczkę kurkumy i zalewamy wszystko
- 0,5 litra soku pomidorowego,
- mieszamy i zostawiamy bez pokrywki na średnim ogniu.

Teraz komosa.

Przed gotowaniem ziarna należy porządnie przepłukać, żeby nie były gorzkie, zalać wodą w proporcji 1:2, i od zagotowania wody gotować jeszcze około 10 minut, aż zacznie pękać i uwidaczniać małe białe "kiełki" :) Wyłączyć ogień, odcedzić nadmiar wody i zostawić jeszcze pod przykryciem, aby napęczniała ale nie była rozgotowana. Ja pod koniec gotowania dodaję troszeczkę soli ale nie jest to konieczne.

No i co, obiad gotowy, a jeśli zostanie komosy i warzyw, a nie lubicie jeść 2 razy tego samego, zblendujcie sobie wszystko razem, dodajcie zagęszczacza w postaci np. poppingu z amarantusa i macie smarowidło do pieczywa na śniadanie ALBO zblendujcie wszystko razem dolewając trochę wody, podgrzejcie, posypcie poppingiem z amarantusa i macie pożywną zupę-krem na kolację :)

Obiecuję więcej wpisów z komosą w roli głównej, na pewno będzie jeszcze o quinoa czerwonej i czarnej, obserwujcie!

P.s. Podobne danie ale z soczewicą i kaszą gryczaną znajdziecie na blogu tutaj.


sobota, 7 listopada 2015

Żółciutkie KLUSKI ŚLĄSKIE BEZ JAJEK oraz DLACZEGO KURKUMA + PIEPRZ ZAWSZE RAZEM?

Ostatnio do wielu dań dodaję kurkumę z pieprzem, obowiązkowo razem.

Na facebookowym profilu pojawiło się pytanie o ten zestaw, więc obiecałam rozwinąć myśl, co niniejszym zamierzam uczynić :)

Kurkuma nie od dziś znana jest ze swoich właściwości przeciwzapalnych, antybakteryjnych i antywirusowych.

Oczyszcza krew, wspiera trawienie, zapobiega gromadzeniu się toksyn w organizmie.

Coraz częściej mówi się o niej również w kontekście zwalczania raka, zwłaszcza raka jelita grubego. Badania wykazały, że zawarta w kurkumie kurkumina likwiduje komórki nowotworowe i "zmusza" raka do samotrawienia się. Druga sprawa to fakt, że większość nowotworów bierze początek w chronicznym stanie zapalnym organizmu, więc warto takim stanom zapobiegać używając naturalnych przypraw mających działanie przeciwzapalne właśnie.

Osobiście używałam kurkumy dotąd głównie w jesieni i zimie, jako przyprawę do rozgrzewających zup i dań z soczewicy, do bulionu, a czasem jako barwnik do potraw, bo niewielka jej ilość daje piękny, żółty kolor.

Tej jesieni zaczęłam stosować jej znacznie więcej, tzn. dodaję kurkumę wszędzie tam, gdzie można, a można naprawdę nie tylko do soczewicy czy rosołu ;)

Teraz kurkuma pojawia się u mnie w zupach wszelkich, gotowanych warzywach, kiszonej kapuście, sosie do spaghetti, czasem w pastach do pieczywa, "serku" z ziemniaków, a dziś wylądowała nawet w kluskach (i sosie do nich), które zrobiły się przy okazji piękne żółte, a w żaden sposób nie straciły na walorach smakowych.

WAŻNA SPRAWA - KURKUMĘ ZAWSZE ŁĄCZYMY Z PIEPRZEM.

Dlaczego?

Otóż dlatego, że piperyna zawarta w czarnym pieprzu zwiększa przyswajalność kurkuminy z kurkumy aż 2000 razy! Sama kurkuma jest trudno przyswajalna przez organizm, dlatego dajmy jej szansę działać i łączmy zawsze w pieprzem :)

Druga rzecz to rozpuszczalność kurkumy w tłuszczach oraz najlepsze działanie po lekkiej obróbce termicznej. To pierwsze nie jest trudne, większość potraw z jej udziałem spożywa się przy okazji z jakimś olejem. Kwestia obróbki termicznej to tak samo łatwa sprawa, zazwyczaj to "coś" gotuje się, piecze albo podsmaża, więc obróbka termiczna siłą rzeczy załatwiona.

Biorąc pod uwagę te właściwości kurkumy moim zdaniem nie ma sensu picie jej w szklance wody, o czym można czasem przeczytać w sieci. Jeżeli już, to w łyżce oleju, koniecznie gorącego :P (joke).

Jeśli ktoś nie ma czasu na gotowanie albo nie ma głowy do myślenia o dodawaniu kurkumy wszędzie, gdzie się da, mogę podpowiedzieć bardzo dobry, naturalny suplement, dostępny u mnie tutaj: WholeHerbs CURCUMIN TogetherHealth.

Zostały w nim zawarte sproszkowane kłącze kurkumy, ekstrakt 95% kurkuminy i ekstrakt 95% piperyny (żadnych dodatkowych substancji i 100% roślinna kapsułka).

A jeśli jednak lubicie i macie czas sami pichcić, zaopatrzcie się w dobrą kurkumę, np. taką.

Kupując kurkumę stacjonarnie wybierajcie tę o najciemniejszej barwie, jest najbardziej wartościowa.

Ostatnia kwestia to ile tej kurkumy i pieprzu w ogóle dawać?

Kurkuma ma dość specyficzny smak więc lepiej z nią nie przesadzać, żeby nie zepsuć sobie potrawy.

U mnie sprawdza się połączenie: płaskie od pół do całej łyżeczki kurkumy + pół łyżeczki pieprzu, oczywiście można to dostosować do własnych upodobań smakowych (mniej lub bardziej ostro), przygotowywanych ilości jedzenia (u mnie 4-osobowa rodzina), itd.

Na koniec pokażę Wam moje dzisiejsze kurkumiano-pieprzne kluski :)

Z 10 średnich ugotowanych w osolonej wodzie ziemniaków, 1/4 części mąki ziemniaczanej, no i zestawu kurkuma + pieprz wyszło mi 47 pysznych, żółciutkich kluseczek, które nie wiem, czy jeszcze można nazwać śląskimi? ;)

Edit: dokładniejszy przepis dla tych, którzy jeszcze nigdy nie robili:

- 10 ziemniaków ugotować w osolonej wodzie,
- jeszcze gorące pognieść tłuczkiem do ziemniaków, wmieszać pół łyżeczki kurkumy i pół łyżeczki pieprzu, odstawić,
- przestudzoną masę podzielić na 4 części, 1/4 wyjąć i w jej miejsce wsypać mąkę ziemniaczaną,
- wszystko razem (łącznie z tą wyjętą na chwilę 1/4 ziemniaków) zagnieść na jednolite ciasto,
- formować kulki, wciskać dziurki Emotikon wink
- gotowe kluski wrzucać do osolonego wrzątku, gotować kilka minut, aż wypłyną jak pierogi.

Do tego sosik ze szklanki wody przegotowanej również z kurkumą i pieprzem, sosem sojowym, olejem kokosowym i na koniec zagęszczony śmietaną owsianą.

Kurkumowe kluski wchodzą na stałe do naszego repertuaru i Wam polecam gorąco. SMACZNEGO :)







czwartek, 5 listopada 2015

ZUPA Z KARTONU I PUSZEK ;)


Zdarza się tak, że naprawdę nie mam czasu na gotowanie.
Albo najzwyczajniej w świecie NIE CHCE MI SIĘ.

A zjeść trzeba. Wtedy idzie w ruch "meksykański kociołek" czyli strączki z puszek zalane sokiem pomidorowym, wszystko podgrzane, przyprawione i 10 minut później podane na stół.

Wiem, że niektórych oburza jedzenie z puszek, bo te konserwy to takie niezdrowe są...
Mnie jednak bardziej oburza nie jedzenie niczego, "bo nie ma czasu na obiad".

Jeśli jada się takie rzeczy od czasu do czasu, a nie codziennie, naprawdę nikogo to nie zabije, a wartość odżywcza takiego jedzenia - poświęciłam dziś specjalnie chwilę, żeby to obliczyć.

I tak, w dzisiejszym kociołku znalazły się:

- 1 litr soku pomidorowego 100% - 160 kcal, 23 g węglowodanów, 8 g białka;

- 1 puszka czerwonej fasoli, po odsączeniu zalewy (której nie, nie dodaję do zupy tylko wylewam do zlewu) 240 gramów - 228 kcal, 34 g węglowodanów, 15 g białka;

- 1 puszka groszku, po odsączeniu 240 gramów - 180 kcal, 21 g węglowodanów, 13 g białka;

- pół puszki kukurydzy, 140 gramów - 128 kcal, 17 g węglowodanów, 4 g białka.

- 1 łyżka oleju kokosowego, pół łyżeczki kurkumy + pół łyżeczki pieprzu, 2 ząbki czosnku, łyżeczka ziół prowansalskich.
Jako że sok i strączki w puszkach są już solone, nie dodaję już żadnej soli od siebie.

Na zagryzkę mogą być np. gorące tosty wieloziarniste ale dzisiaj wyjątkowo się zaangażowałam, bo ugotowałam makaron ;)

- 250 gramów makaronu pszennego "świderki" - 890 kcal, 174 g węglowodanów, 36 g białka.

RAZEM MAMY:

- 1586 kcal ( w tym 696 kcal z samych strączków i soku),

- 269 g węglowodanów (w tym 95 g z soku i strączków),

- 76 g białka (w tym 40 g z samych strączków i soku).

Nawet jeśli podzielić to na 4 porcje to jest i tak prawie 400 kcal, 70 g węgli i 20 g białka na talerz, a ja zjadam podwójnie ;)

Wyliczenie nie uwzględnia tłuszczu z oleju kokosowego - 10 gramów i 86 kcal w 1 łyżce stołowej -, poza tym mamy jeszcze błonnik ze strączków i makaronu, likopen (!) z soku pomidorowego, antywirusowe właściwości kurkumy z pieprzem i czosnku, no i... pełne brzuchy na dłuższą chwilę, wcale nie zapchane byle czym.

Więc jak, lepsze nic czy jednak zupa z kartonu i puszek?


środa, 4 listopada 2015

ZUPA KREM Z PIECZONEJ DYNI I SUROWEJ PAPRYKI

Z dedykacją dla Dagmary :)

Jak zwykle bardzo szybka, a przy tym odżywcza i nafaszerowana dobrociami zupa-krem z blendera ;)

Bazą jest upieczona wcześniej dynia - u mnie 1/4 miąższu dyni, która w całości miała 4 kg, dostosujcie to do swoich dyniek ;)

Oczywiście nie piekłam dyni specjalnie dla tej zupy, raczej wykorzystałam fakt, że miałam upieczoną dynię i mogłam zrobić z niej szybki obiad z dokładką na kolację.

Drugim składnikiem jest czerwona papryka, surowa i tylko oczyszczona z pestek, 2 duże sztuki.

Do tego jeszcze marchew, 1 duża, i dodatki:

- pół łyżeczki kurkumy i pół łyżeczki pieprzu,
- 2 ząbki czosnku,
- kawałek imbiru (2-3 cm),
- płaska łyżeczka soli morskiej,
- ćwiartka cytryny,
- duża łyżka oleju kokosowego.

No i woda - tyle, ile trzeba dolać, żeby osiągnąć poziom 2 litrów.

Blendujemy wszystko elegancko, podgrzewamy do pożądanej temperatury, dosypujemy duuuużo poppingu z amarantusa, jemy :)

Super smakuje wieczorem na gorącą kolację, oczywiście można dodać więcej czosnku, imbiru, itd.


poniedziałek, 2 listopada 2015

DROŻDŻOWE RACUCHY Z PŁATKAMI AMARANTUSA

Dziś kolejna wariacja na temat racuchów drożdżowych.

Był już podstawowy przepis na RACUCHY Z JABŁKAMI, były RACUCHY Z OWOCAMI I SOSEM CZEKOLADOWYM i ostatnio RACUCHY KUKURYDZIANE.

Dziś do ciasta dodałam 2 duże kopiaste łyżki płatków z nasion amarantusa i odrobinę więcej mleka (sojowego, bo akurat takie miałam otwarte) - tyle, żeby ciasto miało konsystencję gęstej śmietany.

Część racuchów smażyłam na patelni tylko przesmarowanej olejem (na zdjęciu to te jaśniejsze), część na zupełnie suchej (to te z ciemniejszą "skórką") - wychodzą fajnie miękkie, puszyste, wręcz pączkowe i teraz już bardziej lubimy takie, niż jak robiłam kiedyś, chrupiące, bo smażone na większej ilości oleju...


Dodatek płatków amarantusowych na szczęście w żaden sposób nie wpłynął na smak i zapach placuszków, a dzięki temu, że to płatki, a nie całe ziarna, nie było go nawet widać.


Czyli mamy drugą, oprócz poppingu z amarantusa, opcję dodawania tych nasion do jesienno-zimowych posiłków bez zmuszania się i wybrzydzania ;)

A dlaczego do posiłków jesienno-zimowych?
Bo latem witaminy, minerały i błonnik czerpiemy głównie z ogromnej ilości świeżych warzyw i owoców, a teraz, kiedy wybór jest znacznie uboższy, będziemy wspomagać się w większym stopniu ziarnami, pestkami, strączkami, orzechami, które przy okazji są też fajnym źródłem białka (w amarantusie 15 gramów w 100 gramach produktu, to całkiem dużo).

Wszystko to robi się bardzo szybko, nakładając ciasto na patelnię w zasadzie kończąc nakładanie 4 placka już przewraca się na drugą stronę pierwszego, a po przewróceniu ostatniego można zaczynać ściąganie z patelni i tak w kółko do wykończenia ciasta.

Nasze dzisiejsze racuchy posmarowałam sobie kremem czekoladowym i konfiturą wiśniową, popiłam czarną kawką i czego mi więcej trzeba, żeby umilić sobie poniedziałkowy poranek...






MUFFINKI BURACZANO-KOKOSOWE Z CZEKOLADĄ (vel muffinki z Talbota)

Dzisiejsze muffinki to w zasadzie ani nic nowego ani specjalnie odkrywczego, raczej wykorzystanie sprawdzonych i dobrze funkcjonujących przepisów na MUFFINKI BANANOWE i MUFFINKI KOKOSOWO-SZPINAKOWE, z małą kombinacją co do składników.

Wyszło to kombinowanie jednak całkiem smacznie, więc mogę Wam polecić do spróbowania.

Piekłam wczoraj buraki, a potem dynię i chciałam przy okazji wrzucić jakieś szybkie ciasto do pieca, najlepiej muffinki bo najprostsze i dobrze się je. Wykorzystałam jednego upieczonego buraka i 40 minut później wyciągałam z pieca buraczane ciacha, jak zwykle banalne do zrobienia.

Do jednej miski wsypujemy:

- 2 szklanki mąki,
- 1 szklankę wiórków kokosowych,
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia.

Do drugiej miski składniki mokre:

- 2 małe dojrzałe rozgniecione banany, robiące nam za substytut jajka i cukru równocześnie (w przypadku braku małych bananów wystarczy 1 średni, byle dojrzały),

No dobra, to są muffinki z Talbota 
(kto oglądał "True Blood", ten wie, o co chodzi ;))
- 1 duży, upieczony, obrany ze skórki i zmiksowany burak,

- 2 łyżki oleju kokosowego (lub 1/3 szklanki innego),

- pół szklanki mleka sojowego (akurat takie miałam otwarte w lodówce ale oczywiście może być inne) lub nawet samej wody.

No i jak to z muffinkami, trzeba:

- wymieszać składniki suche,
- wymieszać składniki mokre,
- wymieszać jedne z drugimi (ale nie zbyt mocno, bo muffinki wyjdą zbite i gumowate, jak te moje troszeczkę tym razem :P),
- przelać ciasto do foremek (od razu, żadnego czekania, bo nie wyrosną!),
- po wierzchu obsypać jeszcze kokosem i ewentualnie odrobiną cukru trzcinowego
- piec do suchego patyczka czyli około pół godziny w temp. 180 stopni.

Gotowe muffinki zostały oblane czekoladą, taką zwykłą gorzką lekko podrasowaną czyli:

- pół tabliczki czekolady rozpuszczamy w garnuszku z dodatkiem małego chlusta wody,

- dodajemy pół łyżeczki cynamonu, szczyptę soli i jeśli ktoś chce, trochę cukru,

- mieszamy wszystko, dodajemy odrobinę oleju i kiedy czekolada lekko zgęstnieje wylewamy ją na ciacha.

Na górę jeszcze raz wiórki kokosowe i w zasadzie można jeść od razu, oblizując palce z czekolady ;)

Niestety po upieczeniu nie widać już tego pięknego buraczanego koloru, jakie miało surowe ciasto, jedynie po wierzchu jest trochę różowawo, ale smak jest jak najbardziej buraczano-kokosowo-czekoladowy (nie bananowy!), całkiem fajny, taki ewidentnie jesienny, podoba mi się :)

Z tej ilości składników wyszło mi 12 sztuk king-size/ów (mam 2 formy na 6 muffinek) i muszę powiedzieć, że wyjątkowo nie umiałam zjeść więcej, niż 2 na raz, są bardzo sycące.

No więc mam nadzieję, że smacznego i do zobaczenia!
W następnym wpisie zupa-krem z pieczonej dyni i surowej papryki, taka w 10 minut ;)